Moja lista blogów

11 lipca, 2018

Haiku Juliana Tuwima



90 haiku z wierszy Juliana Tuwima


gałęzie
jak opryskane
dojrzałą wiśni jagodą


mimozami
jesień się zaczyna
złotawa krucha i miła


pani pachnie jak tuberozy
to nastraja
i to podnieca


szare szyny kolei
w rozpacz bezsilną
w tęsknotę


pójdę w dal
jakby upity czystym
przezroczystym alkoholem


zakręcił wicher
szary pył uliczny


noc już się zbliża
wyje wicher na dworze
i drzewa zgina


śnieg padał
mokro było
ręce załamywali


świeciła mdło
naftowa lampka


księżyc zza chmurzysk
wychynął mistyczny


odchodzące pociągi
jest jednostajnie
codziennie


szeroko ramiona
nabiorę w płuca
porannego wiewu


dzwonki trzy
wybijane w słotne
zmierzchania jesienne


świtem w lesie
sobie leżę kopytem
bijąc w sosny pień


przez okno
spojrzy się czasem w szlak dróg
żelaznych daleki


wicher po polu się tłucze
huczy za oknem zawieja


mróz trzaskający
dreszczem przejmuje
do kości


widać szyny
pociągi i trzy
krzewiny dalekie


lubię tuman narkozy
a najbardziej
gdy jest kobieca


hebanowa
lśniąca szkatułka
pomarańcze i mandarynki


podkrążone po balu oczy
i matowość
pachnącej twarzy


sen się iskrzy
jak z papierosa dym
gdy w słońca złocistość wpada


widać ludzi co jadą
w dalekie smutne
podróże


na wierzbie siedzę
nucę śpiewki jak słodko
piszczy flecik mój


prażę się w słońcu
gałgan stary


w opalowym mgieł
zmierzchowych dymie
coś rozwiało się


niczyj ja jestem
na świecie niczyj
jak trawa lub zdrój


zmierzch się wiewem żali
żeśmy się rozstali


mimozami zwiędłość przypomina
nieśmiertelnik żółty
październik


a ty mi nic
nie odpowiadasz
i jesz zielone winogrona


listopadowe
wieczory warszawskie
wieją wiosną


a gdy budzę się
jest wieczór
różowawo-popielaty


płaczę
lecz udaję katar
przed znajomym


melodiami
na dłonie opadły
włosy znużone


wiatr się tarza
po srebrnej wodzie


dyszy ziemia
kobyła wymion dwoje
w świat wzbiła


mięta nad wodą pachniała
kołysały się
kępki sitowia


na łąkę
wychodzisz nocą
po kwitnące słowa


warzysz wrotycz
i nasięźrzał w księżycowej
źródłosłowej wodzie


słoneczny dym
parującej zroszonej
polany


ile jesieni
pełno jak w cebrze
wina


może tam jeszcze zmierzchem złotym
ta sama cisza trwa wrześniowa


lato
w butelki rozlane na półkach
słodem się burzy


na gorącym kamieniu
jaszczurka jeszcze siedzi


siano suche i miodne
wiatrem nad łąką stoi


obłoki leżą w stawie
jak płatki w szklance wody


wiatr nam oczy przymyka
ciepłem przejęty drzemię


aromat leśny
kipi we wrzątku igliwie


bór wre
w złocistej oliwie


wypiję kwartę jesieni
do parku pustego wrócę


stolik w kąciku
szklaneczka na stoliku
i patrzenie samotne


w szynku w dzień dżdżysty
duże jasne po czystej
i sztukamięs przy kości


deszcz siwizną włochatą
omszył zielsko przed chatą


noc otworzyła okno
patrzy księżyc
złowrogi


po rynku
cichej mieściny
wałęsasz się leniwie


wracasz
ze śmiercią w sercu
do miłego miasteczka


nucisz po cichutku
a tu już astry tęczowe
wróżą jesień


zawodzisz
drzew rozwichrzonych szumem
po nocy pełzasz


z książki zamieć
ptaków cętkowanych
w prążki


po ulicach w lekkiej jesieni
fruwały za mną
jasne anioły


kryształowy ranek
ciepło błękitne
jak mróz


trącają się
obłoki brzękiem
cienkich szklanek


za wielką szybą
jak w szklanym jeziorze
rumiane jabłka


będzie burza
w miasteczku sino
koguty pieją


na tę księgę
woskowymi łzami kapią
żałobne gromnice


martwo patrzyć w smutny punkt
gdzie sen
z wiecznością się przecina


siadła u wezgłowia
zaszumiały bory
ciemny wiatr powiał


na szklanej płytce
wiosnę jak żabkę zieloną
przecinam wzdłuż


trawo do kolan
podnieś mi się
do czoła


szare oczy topielcze
za taflą odbite
rybiej


cygański maj
pachnie mocno wiatrem
i chlebem


wszedł czerwiec w wieś
tkwi jak pestka twarda
w mięsie wiśni


łuna bije
w wieczorny dzwon
na złocone noclegi


idzie burza
wiatr firanki
nadyma


spacer
w mrok samotności


wyblakły dagerotypie
i z nas się proch
już sypie


wietrze za oknami
a tobie
jaka troska


zawiało chłodem
czy ptak czy kwiat
i gwar zamiera


zerwij z nocy liść księżyca
otul serce martwym blaskiem


smutek
mnie obrósł
kamieniem


wiesz jak pachną
w upał pokrzywy
tak pachniała


ja do ciebie nie mogę
przyjdź ty lesie
do mnie


załamałaś dłonie
i w kwietniowym niebie
modry wzrok twój płonie


nocą wezbrany
jakbym niósł liść wilgotny
na serce otwartym


seledynu
płynną sztukaterię
księżyc wlewał na sufit


dzwoni deszcz tęczowy
deszcz po gałązkach harf


rozstąpiła się rola
i w czarnoziem tętniący
trysnął białun gorący


wielkie lato umiera
i wielką jesień wita


węzłem korzeni
zarosłe w ziemi drzewo
z którego będę miał trumnę


droga wodą ucieka
słoto, słoto znużona