Moja lista blogów

22 sierpnia, 2017

Haiku Mirona Białoszewskiego



90 haiku z wierszy Mirona Białoszewskiego



tęcza
nakręca
zegarynki polnych koników



wnoszą potopu świecznik
i już przez siedem dni
brzęczące deszcze



czerwone
słupy zachodu wstępują
pod wiązania fary



w organowej chmurze
między strunami kurzu
postać śpiewna



płomieniami
skośnymi trąb zapala
piołunowy mrok



szyby w pochodniach
śpiewają psalmy
stygnie kadzidło



lampy gasną
cisza w wieńcach
złota odlot



ćmy czy
nuty nocne lgną
na linie okien



twarz w koronkach
szeptu biały uśmiech
z alabastru



wazy i wazony
bukolicznych nastrojów
pachnidła



aleje z akacji
wydłużają jazdy
i majątki



pudrem kurzu
zarasta szpinet
i posadzka



krzyk luster
szloch kryształów
wśród stłuczonych mgieł



książkę z palcem
miejsce zaznaczającym
odłożyła



dnami garnków
latają
jaszczury starych rąk



butle okien
zatkane
korkami twarzy



kamienie
patrzą
porowato



muchy
wokoło
lampich horyzontów



we widnokrąg
odchodzą i jesiennieją
na rózgi szkicu



skrojone według
jednego manekina
połyski przechodniów



ściany
zmieniające skórę
jak węże



gruby kurz
rośnie pokoleniami
szarych baranków



wypożyczalnia
sennych
przeżyć



mnożymy się
ucięci
tęsknotami



jeden chudy ptaszek
w palcach chłopca
śpi



markiza
przewleczona
gwiazdą



tak
w mojej pustelni kusi
samotność



zielonyś
od księżycowej glazury
pejzażu zimowy



fajans
z ornamentami drzew
i mgły na brzegu



fruwam
fruwam
na trapezach przyśnień



niedojrzały
będący cały w sobie
pestką



tworzy
oglądanie
oglądającego



chmura bezsenna
koncertuje wielki
odgłos nieba



na moim odwrocie
omokły gniot
las w dechę płaszczony



amarant zboża
morderczy ścigał mi
serc moich dwoje



zestrzeliłem się
ja i wieś w jedno
huk młyna



wieczór
od czego pochodzi
od dnia



stał pociąg
leżały bale
deszcz na te bale padał



po ciemku
obijam się
między poświatami



po wsiach Grochowa
w przebiciach chmur stoi
słońce w szprychach



ziemia
w potłuczonej wodzie
powiew ślisko



podglądam świat
po urwanym boleniu
woda na lodzie



na tej wieży
w tej latarni
sam na sam z białością



prawda stoi pośrodku
w miseczce
tknąć nosem się rozleje



świeci
mróz
zakurzony



kosz kwiatów
na makacie podpisała
kosz kwiatów



moje nowe mieszkanie
wisi gdzieś
ciepłe w mróz



jakbym był we włosach
a to czas się rozłazi
jak te wszy



zaglądam w kąt
zwinięta w kłębek
nieskończoność



żaba ćwierka
sama w rowie
medytatorka



na miejscu
odkopuję siebie
z tysiąca i jednej kołdry



szeptem
umocz
Styks



obracam się
a we śnie czerwone słońce
leży na trawie



otworzyłem drzwi
mokre od światła



na czubkach traw
anioły ludzkie
i psie



ostrożnie jak jajo
dwie
ociemniała z przewodniczką



w okrągły zbiór ruchu
wpada gwiazda mrozu
wypada



nie pamięta
świeci
samochód bez powiek



ścisk zimna
pogorszenie świata
sarkofagi ludzkości z betonu



śpiące zimno
bełtanie mowy i tchu
zbliża się świat



ostatnia zmarszczka
niemnożenia przeżyć
spokój



śnieg siedzi na trawie
ma białe ciało
i nieczucie



północ głosi
z lodu ich krowa
wylizała



ktoś żywy
poruszony
co za cisza



morze w sobie się mgli
czyhają łabędzie
czkają gałęzie



koniec listopada
początek morza



liście
opadają
od piątego piętra



ja
w środku
kroplami kapiące stulecia



tymi drzwiami
wleciał dech chwili
tamtymi wyleciał



deszcz puka do okna
och, na
trzydziestym piętrze?



spanie
wieki gasną
na szaro



niebo chrapie
przez sen
spada



szosa
cisza
noc na bokach



deszcz
pryskam
pod wiadukt



oczy napięte
na nogach
biała szosa



ja idę
zamoczony
w myśleniu



chwilowość
od drzewa do drzewa przeciąga się
na nitce wieczności



śpią
łodygi tej planety
w mrowiu osobności



muszki rojami
niby kolumny duchów
słuchające siebie



jak żółte światło
herbatę
pije



siada
zamienia się
w ciepły lód



wiatr
prowadzi ją na molo
codziennie niewidomą



stosy deszczu
szare aż się zapalą
przezroczyście



ziemia się z niebem
rozchyliła
każde miejsce czegoś chce



ciemno
swojsko nieruchomo
coś tyka



na jednej nodze
niepewności
zamyślenia ściana



ciemniało
a białawość ściany
jak dymy kopalne



szpara
z niedomknięcia podmuch
niuch zeszłych dni



objawienie
sobie siebie
w kucki



dalekie grzmoty
niebo w papiloty