liście
spadają
za
naszymi plecami
złote
słońce
tępy
ból
w
starej bliźnie
pękają
pąki
na
świeżo zabite ryby
na
świeżo ścięte drzewka
świeży
śnieg
letnie
nieszpory
zabłąkany
wróbel
uderza
w świetlik
pełnia
księżyca
nasza
kolacja
na
pół zjedzona
latarnia
na
środku chodnika
rozłącza
kochanków
słodki
czas
siedzimy
na miedzy
skubiąc
szczaw
jak
kamień
na
dnie pustej studni
pogrążony
w smutku
w
jej oczach
błękit
jezior
kurz
przedmieścia
palący
upał
całuję
zimne
usta
wody
wolne
życie
pole
i ja
leżymy
odłogiem
po
rozmowie
w
firmie francuskiej
l’esprit
d’escalier
letni
wieczór
po
długim życiu
zapach
słomy
cmentarz
w letnią noc
chłodny
oddech
umarłych
późny
październik
twojego
ciała aria
na
strunie G
woń
wrotyczu
ulatniam
się
jak
kamfora
żurawie,
gęsi
nie
wołajcie
wrześniowe
pola
zapach
słońca
na
jesiennej skórze
żółcie
i brązy
cofam
zegar
o
godzinę
z
myślą o śmierci
niebo
odbite
w
fasadzie biurowca
wolny
jak ptak
jej
łzy
jeszcze
ciepłe
wrześniowy
deszcz
Noc
Kupały
strata
czegoś czego
nigdy
nie miałem
nasze
szczęśliwe gwiazdy
martwe
na długo
przed
naszym urodzeniem
sierpniowa
noc
szczając
z tarasu patrzę
na
deszcz meteorów
płaszcz
much
na
martwym lisie
letni
upał
chłód
jej języka
trzmiele
ssą kwiaty
na
ciepłej łące
wysoko
w powietrzu
balon
pełen
mojego
oddechu
gnijące
liście
sterylne
wnętrze
kliniki
bezpłodności
między
psem
a
wilkiem
równonoc
jesienna
z
lekkim sercem
nie
zostawiam śladu
na
wiosennej trawie
serce
Chopina
w
alkoholu
zimowy
deszcz
wiosenna
powódź
inny
ja chce
innej
ciebie
nagie
pola
po
żniwach
wzbiera
wiatr
parę
słów
od
lekarza
wrony
na śniegu
pragnienie
włóczęgi
kura
kąpie
pióra
w kurzu
kruki
w polu
styczniową
rzeką płynie
kra,
kra, kra
jak
wielka łza
kropla
deszczu
na
głowie ważki
kolekcja
ojca
gromadzi
kurz
wiatr
na pustych drogach
powieki
sklejone
syropem
snu
żółte
popołudnie
chłód
języka
ważka
całuje
gładką
twarz wody
faunie
oczy
starego
capa
letnie
popołudnie
po
latach
pachniesz
otawą
wrześniowe łąki
wiem
to czego
nie
chciałem wiedzieć
zapach
ściętych drzew
czas
przeminął
liść
wolno spada
na
wirującą ziemię
obejrzyj
się
ślady
znikają
pod
nowym śniegiem
śmierć
dziadka
za
paznokciami
żałoba
po kocie
lutowy
deszcz
dolewam
wódki
do
herbaty
kąpię
się
w
plamie słońca
wiosenne
wino
lutowa
mgła
zapach
pączków
smażących
się w łoju
szum
deszczu
spod
zamkniętych powiek
uciekają
łzy
sam
na peronie
staję
się coraz mniejszy
i
mniejszy
dzikie
wino
przelewa
się przez płot
pijany
jesienią
wyziębłe
pola
strachy
na wróble
to
samotni mężczyźni
szara
mgła
jej
oczy
nie
patrzą na nic
wieczorny
wiatr
idę
z nią trzymając
ciebie
za rękę
zimowe
jabłka
jak
zabawnie
śmiejesz
się z bólu
opary
tającego
śniegu
wieczór
w łaźni
choroba
mamy
zagrzebuję
się
w
opadłych liściach
zdobywam
białą
królową
zimowy
wieczór
pyłki
kurzu
w
promieniach słońca
ciężar
powiek