60 haiku z wierszy Cypriana Norwida
rześka łania
z lekkością marzenia
suwa się po lesie
wiatr rozniesie
garstkę spaczonych liści
które pleśń osłania
zgraje marzeń
jak kępy żółtej trawy
ocuconej wiosną
niebo wycieplone
tylko samotna chmura
jak ślepy kaleka
ciche drzewa
snem marzeń
zachwycają
dumać o świcie
gdy rosa po krzewach
szeleści taktami
powiew okienkiem
jak anioł do chaty
wonności nagarnia
rój marzeń
pół czarny pół biały
jak skrzydło bociana
łzy sobie
nad wszystkie
podobasz napoje
tłuszcza zajadła
jak mszyca na liściu
na sercu osiadła
spłukane deszczem
poruszone gromem
łagodne oko błękitu
dookoła morze
morze jak błękitu strop
bez końca
chmurki oddalone
by jagnięta pogubione
z dróg krzyżowych
zza trzęsawisk olszynowych
gdzie mdłe jęczą cienie
błoto deptać
ile z łez to błoto
a z westchnień mgły
przez mokre lasy
przez lasy żołędne
ciągniemy przędzę
smoków stado
grzejące się cicho
na wygorzałej od jadu darninie
odetchnąłem
powietrzem odmiennym
jak gdy gorąco letnie się przesila
motyl nocny
wzleciał jej nad głowę
zadrżał i upadł
sztuczne ognie zgaście
noc idzie
czarna noc
ciśnie w oczy
człowiekowi garścią fijołków
i nic mu nie powie
stojącej na ganku
daleki księżyc
wpląta się we włosy
lubię kwiat nie-zapominek
bo rwą go tylko
ręce wiarołomne
jedna spadła łza
ale i ta jedna
z wosku była
żagle się wiatru
liżą północnemu
wre morze
płakałbyś może
lecz łzę wiatr ociera
pierw nim błysnęła
jak się nie nudzić
gdy oto nad globem
milion gwiazd cichych
wszyscy żywi w tej chwili
z których i jednej kostki
nie zostanie
nie śpiewam dlatego
że nim pocznę
ziewam
cmentarz wielkoludów
ruszających się sennie
pod brukiem z kamienia
pod stopą lawa
stygła i szedłem dalej
w powietrzu
gwiazd parę czerwonych
które w otchłań lecą
gasnąc
czy zostanie
na dnie popiołu
gwiaździsty dyjament
na śliskim bruku w Londynie
w mgle podksiężycowej białej
niejedna postać cię minie
gorycz wiośniania
wśród pękających drzew
rozpowietrzana
błogosławione są
islandzkie mroki
i cichość morska
chłodów dreszcze
drzewem wzruszą
i kwiatki zlecą
fijołki wzrósłszy
nad błękitną wodą
przy jej źrenicach bledną
papier przepada jak liście
pozostawiając same
wielkie słowa
z trupimi głowy
na skrzydłach motyle
jeszcze tylko kilka
ciężkich chmur nieporozpychanych
nozdrzem konia
o dąb
ucieka
w lasu głąb
do widzenia
mnie wołają sny
na mech cmentarny
wsi biała
w atłasie kwiatów jabłoni
i w zwierciadłach księżyca
fale brudne
przez mur cmentarza biją
trumny ciężkiemi
całe dnie
niebo się zdaje przypominać Bogu
zimno i mnie
bydło zjada kwiatów
pąk młody nie myśląc
o owocu stracie
przedłużać nicość swą
i zlepiać pyły łzą
duma
w szerokim polu
czekając na siebie
dziewanna żółta przy nim
i mysz polna ruda
on sterczy
noc księżycowa
zapach akacji
szmer wody
radość tajemnicza
wyspa płynie
i morze dokoła się pali
niekiedy skrzypce jękną
w pudła zamykane
ćmy zabłąkane
dokoła gałęzistych
zatoczą świeczników
wszystko w pogotowiu
słowik w akacjach
i księżyc w nowiu
nie wstałem z miejsca
innej szukać
samotności
szmaragd trawy
czerwoność ptaków
miejsca cisza
na twarzy sypany mak
a z dala piorunów
deszcz głuchy
powiew fijołkowy
który z purpury
a niebios powstawa
ruina jest całością
i nową twórczość
odpoczyna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz