90 haiku z wierszy Juliana Tuwima
gałęzie
jak opryskane
dojrzałą wiśni jagodą
mimozami
jesień się zaczyna
złotawa krucha i miła
pani pachnie jak tuberozy
to nastraja
i to podnieca
szare szyny kolei
w rozpacz bezsilną
w tęsknotę
pójdę w dal
jakby upity czystym
przezroczystym alkoholem
zakręcił wicher
szary pył uliczny
noc już się zbliża
wyje wicher na dworze
i drzewa zgina
śnieg padał
mokro było
ręce załamywali
świeciła mdło
naftowa lampka
księżyc zza chmurzysk
wychynął mistyczny
odchodzące pociągi
jest jednostajnie
codziennie
szeroko ramiona
nabiorę w płuca
porannego wiewu
dzwonki trzy
wybijane w słotne
zmierzchania jesienne
świtem w lesie
sobie leżę kopytem
bijąc w sosny pień
przez okno
spojrzy się czasem w szlak dróg
żelaznych daleki
wicher po polu się tłucze
huczy za oknem zawieja
mróz trzaskający
dreszczem przejmuje
do kości
widać szyny
pociągi i trzy
krzewiny dalekie
lubię tuman narkozy
a najbardziej
gdy jest kobieca
hebanowa
lśniąca szkatułka
pomarańcze i mandarynki
podkrążone po balu oczy
i matowość
pachnącej twarzy
sen się iskrzy
jak z papierosa dym
gdy w słońca złocistość wpada
widać ludzi co jadą
w dalekie smutne
podróże
na wierzbie siedzę
nucę śpiewki jak słodko
piszczy flecik mój
prażę się w słońcu
gałgan stary
w opalowym mgieł
zmierzchowych dymie
coś rozwiało się
niczyj ja jestem
na świecie niczyj
jak trawa lub zdrój
zmierzch się wiewem żali
żeśmy się rozstali
mimozami zwiędłość przypomina
nieśmiertelnik żółty
październik
a ty mi nic
nie odpowiadasz
i jesz zielone winogrona
listopadowe
wieczory warszawskie
wieją wiosną
a gdy budzę się
jest wieczór
różowawo-popielaty
płaczę
lecz udaję katar
przed znajomym
melodiami
na dłonie opadły
włosy znużone
wiatr się tarza
po srebrnej wodzie
dyszy ziemia
kobyła wymion dwoje
w świat wzbiła
mięta nad wodą pachniała
kołysały się
kępki sitowia
na łąkę
wychodzisz nocą
po kwitnące słowa
warzysz wrotycz
i nasięźrzał w księżycowej
źródłosłowej wodzie
słoneczny dym
parującej zroszonej
polany
ile jesieni
pełno jak w cebrze
wina
może tam jeszcze zmierzchem złotym
ta sama cisza trwa wrześniowa
lato
w butelki rozlane na półkach
słodem się burzy
na gorącym kamieniu
jaszczurka jeszcze siedzi
siano suche i miodne
wiatrem nad łąką stoi
obłoki leżą w stawie
jak płatki w szklance wody
wiatr nam oczy przymyka
ciepłem przejęty drzemię
aromat leśny
kipi we wrzątku igliwie
bór wre
w złocistej oliwie
wypiję kwartę jesieni
do parku pustego wrócę
stolik w kąciku
szklaneczka na stoliku
i patrzenie samotne
w szynku w dzień dżdżysty
duże jasne po czystej
i sztukamięs przy kości
deszcz siwizną włochatą
omszył zielsko przed chatą
noc otworzyła okno
patrzy księżyc
złowrogi
po rynku
cichej mieściny
wałęsasz się leniwie
wracasz
ze śmiercią w sercu
do miłego miasteczka
nucisz po cichutku
a tu już astry tęczowe
wróżą jesień
zawodzisz
drzew rozwichrzonych szumem
po nocy pełzasz
z książki zamieć
ptaków cętkowanych
w prążki
po ulicach w lekkiej jesieni
fruwały za mną
jasne anioły
kryształowy ranek
ciepło błękitne
jak mróz
trącają się
obłoki brzękiem
cienkich szklanek
za wielką szybą
jak w szklanym jeziorze
rumiane jabłka
będzie burza
w miasteczku sino
koguty pieją
na tę księgę
woskowymi łzami kapią
żałobne gromnice
martwo patrzyć w smutny punkt
gdzie sen
z wiecznością się przecina
siadła u wezgłowia
zaszumiały bory
ciemny wiatr powiał
na szklanej płytce
wiosnę jak żabkę zieloną
przecinam wzdłuż
trawo do kolan
podnieś mi się
do czoła
szare oczy topielcze
za taflą odbite
rybiej
cygański maj
pachnie mocno wiatrem
i chlebem
wszedł czerwiec w wieś
tkwi jak pestka twarda
w mięsie wiśni
łuna bije
w wieczorny dzwon
na złocone noclegi
idzie burza
wiatr firanki
nadyma
spacer
w mrok samotności
wyblakły dagerotypie
i z nas się proch
już sypie
wietrze za oknami
a tobie
jaka troska
zawiało chłodem
czy ptak czy kwiat
i gwar zamiera
zerwij z nocy liść księżyca
otul serce martwym blaskiem
smutek
mnie obrósł
kamieniem
wiesz jak pachną
w upał pokrzywy
tak pachniała
ja do ciebie nie mogę
przyjdź ty lesie
do mnie
załamałaś dłonie
i w kwietniowym niebie
modry wzrok twój płonie
nocą wezbrany
jakbym niósł liść wilgotny
na serce otwartym
seledynu
płynną sztukaterię
księżyc wlewał na sufit
dzwoni deszcz tęczowy
deszcz po gałązkach harf
rozstąpiła się rola
i w czarnoziem tętniący
trysnął białun gorący
wielkie lato umiera
i wielką jesień wita
węzłem korzeni
zarosłe w ziemi drzewo
z którego będę miał trumnę
droga wodą ucieka
słoto, słoto znużona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz