Haiku z
wierszy Adama Asnyka
toń tak głucha
milcząca fala o brzeg
nie trąca
jako cienie przelotne
pijmy rosy wilgotne
pośród wonnych jałowców
dumające widziadła
szepczą
my z własnego
wracamy pogrzebu
rzuć ostatnie
promienie nam
na drogę podziemną
młodość nasza
mija bezpowrotnie
jak błyskawica
północ już bije
rok stary w mgły się rozwiewa
jak sen
rok stary
jak ziarno piasku się stoczył
w czasu przestrzenie
śpiewa ci ptaków chór
w twym niebie
nie ma chmur
już opustoszał
święty las i czarów
w sobie nie mieści
na skrzyżowaniu
ciemnych dróg żadne widmo
nie siada
przycichła pieśń
i kona już nie budząc
żadnego echa
witały mnie
po drodze rozmarzone
oczy kwiatów
noc czerwcowa
woń duszącą
kwiatów śle
wietrzyk z góry
na mnie sypie
kwiatów śnieg
świat się chowa
w księżycowej
srebrnej mgle
przy kwitnącej
siedząc lipie białych chmurek
śledzę bieg
jakieś kwiaty
jakieś twarze
w oczach mam
czy musnęła czoło drżąca
pieszczotliwa miękka dłoń
czy to motyl nocny trąca moją skroń?
nie wrócisz mi
młodości dni
o czarodziejko wiosno
czy to w liściach twarz
widziadła czy księżyca
promień drży
mnie tylko daj
szumiący gaj
nad moją głowę senną
kłos złoty nowych pól
nowych kochanków
zachwyty
czy to rosa
nagle spadła
czy też łzy?
powoli
światło się wciska
i dalej posuwa w głąb
już obrońce
na spoczynek poszli długi
i nad nimi zaszło słońce
przeszłość cała
jasna żywa zatonęła
w nocną ciszę
duch mgłami spowity
zimną dłoń kładzie
na ziemi
po kwiatach
co się rozwiały zostały
ciernie samotne
pogodnie lśnią
błękity nad pogiętych
skał koroną
wietrzyk mgłę rozpędza
i ta rwie się
w chmurek stada
nie dla mnie już
rumieńce róż
i świeżych uczuć zdroje
góry wyszły
jak z kąpieli i swym łonem
świecą czystym
zdrój srebrną pianą
bryzga gdy po ostrych
głazach warczy
przez zielone
łąk kobierce dzwoniąc
idą paść się trzody
cisza
tylko w oddali gdzieś
potoki pluszczą
głazami pokryte
koryta zdają się
placem boju
wszystko zaszło
świat cały
napełniony mrokiem
mgła pokryła przepaści
szarym swym obłokiem
i jezioro zniknęło
cichy szelest rosy
po drżących
liściach drzew
widma gór
nocnymi mgłami dymią
wdziewają płaszcze chmur
wysoko na skały zrębie
limba iglasta koronę
nad ciemne zwiesiła głębie
na piętra gór
na ciemny bór
zasłony spadły sine
zacina deszcz
i wicher dmie
zaniknęła morza dal
ten szum siekących
deszczu rózg ten jęk
piskliwych mew
księżyc na wodospadzie
haftuje srebrem
strumienia bieg
lasy drzemią w oddali
szemrząc modlitwy
wieczornej chór
odblask promienny
płynący ku mnie
na srebrnej mgle
w deszczowych łzach
granitów gmach
rozpłynął się w równinę
wypłyniem zwolna
na wód leniwych
spokojny szlak
pijąc tęsknotę
i nocny chłód
rwąc kwiaty marzeń
na srebrnej mgle
śmieję się
i piję wino
mieszane z łzami
gdy jabłoni
kwiat opada
kalina zakwita
we mgle wieczornej
usiadło samotne
blade widziadło
schyłek roku w mgieł pomroce
gdy wiatr jesienny
zwiędłym liściem miota